**Drukuj**
**Kategoria: Kartki z kalendarza 27WDP AK**
**Odsłony: 7907**

Po akcji na Wisznicę  batalion por. ?Bratka" został zakwaterowany we wsi Jedlinka . Do jeziora też przylegała wieś Głębokie. Zaczął  się dla nas prawdziwy odpoczynek i normalne, spokojne życie wojskowe po tak ciężkich walkach i głodzie. Nareszcie mogliśmy pozbyć się  robactwa odzieżowego i ubrać czystą bieliznę, a mundury chociaż były zniszczone po doprowadzeniu do czystości i porządku ,lepiej wyglądały .Gorzej było z obuwiem,bo byli tacy co w ogóle nie mieli butów i chodzili na bosaka jak murzyńskie wojsko w Afryce. Zorganizowana została kuchnia polowa, kucharze gotowali  potrawy w kotłach. Na śniadanie i kolację była gorąca kawa niesłodzona, bo cukier był nie osiągalny, czasem kawa była z mlekiem. Chleba nie brakowało mogliśmy jeść do, syta był to chleb razowy  .Na obiad mieliśmy zawsze gulasz wołowy z sosem i kartofle. Rano o szóstej była pobudka, po umyciu się była zbiórka na placu alarmowym, odmawialiśmy modlitwę i śpiewaliśmy ?Kiedy ranne wstają zorze" ,a wieczorem "Wszystkie nasze dzienne sprawy". W Głębokim kwaterowało dowództwo dywizji. Z Warszawy przybył dowódca dywizji major "Żegota".Zorganizowana była na tą okazję defilada przed dowództwem we wsi Głębokie na piaszczystej drodze. Wielu żołnierzy nie miało butów i jak tu na baczność przybijać bosymi stopami po piasku .Nasz dowódca kompani por. ?Borsuk" nauczył nas żeby podczas marszu na baczność wymawiać" chruum" w takt przybijania nogami i rzeczywiście brzmiało to tak ,jakby wojsko szło po bruku i przybijało nogami, niczym w butach z gwoździami. Dowódcy przyjmujący defiladę byli tym zaskoczeni i zdziwieni - jak to jest możliwe, żeby wojsko maszerujące po piaszczystej drodze mogło wydawać taki odgłos. Do Głębokiego przyjechały z Warszawy dwie sanitariuszki, które nauczyły nas śpiewać piosenki warszawskie i umilały nam życie śpiewaniem. W połowie lipca brałem udział w patrolce rozpoznawczej po terenie zajmowanym przez naszą dywizję. Wyjechaliśmy rano furmanką w kierunku rzeki Wieprz pod Lubartowem. Po dotarciu do wsi Serniki dwóch naszych kolegów stanęło na warcie na moście na rzece Wieprz, a pozostali koledzy czekali na podmianę furmanki obok mostu. Przy drodze do mostu był sklepik do którego chciałem wejść i coś sobie kupić .Nagle od mostu rozległy się strzały z automatu więc szybko pobiegliśmy w tym kierunku. Na środku mostu leżał niemiecki oficer wysokiej rangi co widać było na pagonach, a obok stali nasi koledzy i cywil z którym Niemiec przyjechał na dwukółce zaprzężonej w konia w celu omówienia remontu mostu, który był  do połowy rozebrany. Niemiec z cywilem wysiedli z wozu i zajęci rozmową szli dochodząc do wartowników, którzy podskoczyli do Niemca i krzyknęli  "hende hoch". Wtedy Niemiec chwycił za lufę automatu wartownika "Kobzy"i usiłował go wyrwać ,drugą ręką sięgał po pistolet ."Kobza nie miał innego wyjścia pociągnął za cyngiel i seria pocisków utkwiła w piersi Niemca, który runął twarzą na most. W tej sytuacji szybko wycofaliśmy się z mostu ,a widząc bezradnie stojącego cywila, kazałem mu uciekać, podając mu rękę na pożegnanie. Biegliśmy do głównej drogi przy kościele gdzie czekała na nas furmanka z woźnicą ze wsi Serniki. W powrotnej drodze "Kobza? opowiedział nam szczegółowo pechowe zdarzenie. Odjechaliśmy na czas ,bo od strony Lublina zbliżały się do mostu dwa ciężarowe wozy z Niemcami. Dojeżdżając do Głębokiego z kwatery dowództwa, przybiegł ,żołnierz wołając ,że mamy się natychmiast zameldować u por. "Bratka". Obawialiśmy się kary za zabicie Niemca, ale kiedy dokładnie opowiedzieliśmy cały przebieg sytuacji na moście, por. "Bratek" nie pochwalił nas ,ale uznał, że innego wyjścia nie mieliśmy, bo to była wina Niemca . Gdyby Niemiec dał się wziąć do niewoli, moglibyśmy w zamian uwolnić więzionych przez Niemców wielu Polaków. Wiadomość o zajściu na moście w Sernikach ,dotarła do dowództwa telefonicznie, bo po całym zajmowanym przez naszą dywizję terenie były zainstalowane przewody telefoniczne.

18.lipca kazano nam zgłosić się po żołd do kapitana "Hrubego" we wsi Głębokie ,który był tak śmiesznie mały, że nie chciałem go odbierać . Za siedem miesięcy służby w dywizji to było zbyt mało. Dla świętego spokoju odebrałem ,piwosze mówili , że za ten żołd można kupić jedną buteleczkę piwa. Osiemnastego lipca o godzinie 20,oo rozpoczął się wymarsz naszego batalionu za Wieprz w rejon lasów kozłowieckich, dokąd również  maszerowały pozostałe bataliony dywizji.  Wstępnie major"Kowal" zarządził przemieszczenie dywizji w rejon. Leśniczówki Gościniec, a idąc na Ostrów Lubelski podjął  decyzję przebijania się do wsi Dębica i Zawady. Cofaliśmy się przed frontem niemieckim, który miał  okrążyć i zlikwidować naszą dywizję. W  kolonii Dębica przeprawiliśmy się przez Wieprz i dalej przemieszczaliśmy się na Firlej do lasów kozłowieckich. Jako czołówka szedł batalion "Gzymsa" następnie bat ."Hrubego" bat ."Sokoła"i  bat. "Bratka" . Jako ubezpieczenie tylne maszerował bat. "Jastrzębia".Od strony torów oddziały dywizji zostały ostrzelane rakietami przez Niemców. Wcześnie rano 19-go lipca część dywizji doszła bez przeszkód w rejon Kolonii Dębica. Nad ranem o świcie  przy szosie Lubartów- Parczew czołowy batalion ?Gzymsa" otrzymał  silny ogień niemiecki z rejonu Brzeźnica Leśna. Oddział "Gzymsa" odparł Niemców niszcząc im dwa wozy pancerne. Niemcom nie udało się zatrzymać pochodu batalionów, bo ponieśli duże straty w ludziach sprzęcie i broni. O zmroku uruchomionym promem przeprawiła się przez rzekę kawaleria  rotmistrza "Tomka", a następnie inne bataliony dywizji. 2.0 lipca batalion "Bratka" stacjonował we wsi Sobolew. Doszła do nas wiadomość, że w nocy samoloty radzieckie dokonały na polanie zrzutu w pobliskim lesie .Nasze oddziały, które stacjonowały w lesie, słysząc znany warkot  samolotów radzieckich ,rozpaliły  trzy ognie w kształcie trójkąta .Był to dany znak miejsca zrzutu i samoloty zrzuciły broń i amunicję. Miał to być zrzut dla partyzantów radzieckich, które nie rozpaliły ognisk. Wczesnym rankiem do sztabu dowództwa dywizji przybył z Lubartowa goniec z listem od miasta dowództwa AK w Lubartowie z prośbą o pomoc w wyparciu Niemców . Batalion "Bratka" stacjonował w tym czasie w Sobolewie, najbliżej położony od Lubartowa i dlatego major. Kowal wydał rozkaz por." Bratkowi? wyruszenia z batalionem do akcji do Lubartowa. Do przedmieścia Lubartowa dotarliśmy przed południem. Uformowany w czwórki batalion maszerował środkiem ulicy ,głównej Lubartowa .Mnie przypadła rola maszerowania chodnikiem po prawej stronie ulicy, w odległości około 50 m przed batalionem . Po lewej stronie szedł mój brat" Ryba". Na ulicach Lubartowa nie było już Niemców, mijałem tylko mieszkańców Lubartowa. Po prawej stronie ulicy czekała na mnie grupa młodych mężczyzn, którzy chwycili mnie na ręce podrzucali lekko do góry i śpiewali, ?Jeszcze Polska nie zginęła". Czułem się szczęśliwy ,że taki zaszczyt mnie spotkał. Szybko wyrwałem się z rąk witających i dalej szedłem do przodu. Za chwilę zatrzymała mnie grupka dziewczyn ,które wręczyły mi bukiet kwiatów .Kiedy odszedłem trochę dalej ,  wyjąłem z bukietu piękną różę, a bukiet delikatnie postawiłem na murku ogrodzenia,  bo nie miałem jak trzymać karabinu w pogotowiu. Dogonił mnie por. ?Borsuk", dowódca  kompani. Skręciłem z nim w prawo w boczną uliczkę do dworca kolejowego, a za nami szedł cały batalion. Przy dworcu na razie był spokój - nic się nie działo, Niemców nie było. Przy wieży ciśnień stał pozostawiony przez kogoś rower, który mnie zainteresował, ale w tej sytuacji był mi niepotrzebny. Za chwilę niespodzianie z bocznej uliczki wjechała furmanka pełna Niemców, którzy jak nas zobaczyli  , jak diabły wyskoczyli z wozu ,przeskoczyli przez niski płot i znikli nam z oczu za domami. W tym samym czasie na dziedziniec dworca w galopował na koniu niemiecki oficer, zmierzyłem się do strzału ,a por "Borsuk? zrobił ze mnie podpórkę, położył mi pistolet na ramieniu.  Rażony wystrzałem ruszyłem się ,a Niemiec uciekł za budynek kolejowy i znikł nam z oczu. Zbadaliśmy teren przy dworcu, stwierdziliśmy że Niemców nie było. Kompania uformowała się na placu dworcowym i ruszyliśmy w drogę powrotną główną ulicą do szkoły obok kościoła, gdzie lubartowscy akowcy zorganizowali nam wspaniałe przyjęcie. Stoły na sali były nakryte białymi obrusami ,a na nich było czego dusza może zapragnąć, naczynia były wypełnione różnym ciastem, słodyczami, napojami i owocami. Wszystko to było przyniesione do szkoły z magazynów niemieckich przez konspirację akowską Lubartowa .W szkolnych salach roiło się od wojska i cywili ,były też bardzo miłe dziewczęta, które częstowały nas czereśniami i słodyczami. Nie miałem do czego brać te wspaniałości, bo w chlebaku miałem cały bochen chleba, nie chciałem go się pozbyć, ale miła dziewczynka zabrała chleb z chlebaka i nałożyła pełny chlebak słodyczy .Po takiej tułaczce i głodzie poczułem się jak w raju, pomimo dużego zmęczenia byłem bardzo szczęśliwy. Naszą biesiadę nagle przerwał rozkaz  zbiórki i wyjście na ulicę gdzie kompania uformowała się w dwuszeregu. Por. "Bratek" został zawiadomiony, że na przedmieście Lubartowa przy szosie Lubartów- Skrobów wjechał na rampę pociąg towarowy z Niemcami. Wyruszyliśmy główną ulicą i przed kościołem skręciliśmy w lewo w boczną ślepą uliczkę wiodącą do cmentarza. Przed cmentarzem mój brat "Ryba" zobaczył księdza Pozynowskiego z Kowla, poznał go bo służył u niego do mszy w kościele w Kowlu, zamienił parę słów i biegiem nas dogonił. Przeszliśmy w poprzek cały cmentarz i doszliśmy do płotu za którym były tory kolejowe za  wąskim poletkiem z kartoflami. Z prawej strony był  przejazd kolejowy i był widoczny szlaban przy budce strażnika kolejowego. Wybiliśmy  kolbami w płocie sztachety i weszliśmy na pole. Niemcy leżący przy budce strażniczej ziali ogniem, wzdłuż szosy przez co uniemożliwili nam przejście i dotarcie do pociągu, który stał za budynkami przy szosie po przeciwnej stronie. Czekaliśmy na rozkaz i w tym momencie pojawił się przy mnie por. "Bratek", który głośno powiedział "kto na ochotnika zlikwiduje karabin maszynowy" , Ja natychmiast skoczyłem kilkanaście metrów w kierunku przejazdu ,a dalej czołgałem się po kartoflisku. Kiedy zobaczyłem wystające plecy Niemca ,oddałem dwa strzały, za drugim karabin maszynowy ucichł,  bo trafiłem kulą rozrywną w Niemca i droga była wolna. Wstałem i zobaczyłem jak z rampy  jechały dwa ciężkie samochody z Niemcami . Zdążyłem parę razy wystrzelić w plandekę samochodu, a samochody pojechały dalej w kierunku Skrobowa. Dogoniłem nasz pluton i za chwilę zobaczyłem  syczący parą czarny kolos parowozu. Niemcy, którzy nie zdążyli uciec samochodami, uciekali przez porośnięte pole zbożem. Strzelaliśmy do nich kiedy w podskokach ukazywały się im głowy nad zbożem . Po strzale głowa już się nie pokazała. Cały batalion rozproszył się po wagonach. Niemcy w popłochu uciekając zostawili  ciężką  broń, duże zapasy żywności i  mundury, które chętnie braliśmy bo nasze już były w opłakanym stanie, po prostu jak łachmany dziadowskie. W krytym wagonie po środku stał kocioł z jeszcze ciepłą zupą , a na ścianach wisiały na hakach grube kiełbasy. Skakaliśmy po wagonach jak małpy w dżungli po drzewach w poszukiwaniu zdobyczy ,wszystko nas ciekawiło .Wreszcie dopadłem do walizek i jedną z nich dość ciężką zabrałem ,ale od razu dałem koledze do niesienia, bo byłem bardzo zmęczony . Gdy zrobiło się już ciemno ,zarządzono zbiórkę wzdłuż wagonów i wymarsz do szkoły na nocleg, gdzie przygotowano nam na salach łóżka do spania . Do szkoły zdążyliśmy dojść przed burzą, słychać było grzmoty zmieszane z grzmotami artylerii frontowej ,od zachodniej  strony Lubartowa. Na salach panował wielki ruch i głośny gwar żołnierzy .Nastąpił handel i wymiana zdobyczy z pociągu, chłopcy przebierali się w niemieckie mundury Od razu przyszywaliśmy biało czerwone naszywki na klapach mundurów i zakładaliśmy biało czerwone opaski na rękawy. Zawartością walizki podzieliłem się z kolegą przed szkołą , pod zadaszeniem na rowery ,po ciemku, sięgaliśmy do otwartej bagnetem walizki i kto co namacał to było jego .Ja wyciągnąłem aparat fotograficzny kodaka, był bardziej nowoczesny od tego co  już miałem  .Kolega namacał złoty kieszonkowy zegarek, przybory do golenia i butelkę ajerkoniaku. Sala była pełna łóżek, usiedliśmy na łóżkach i rozlaliśmy do kubków ajerkoniak dla całej drużyny . Wypiliśmy na zdrowie jednym łykiem, bo na dnie  kubka mało tego było. Bardzo zmęczony całodzienną gonitwą po Lubartowie, położyłem się na łóżku i usnąłem. Nie wiele było tego snu ,bo po kilkunastu minutach koledzy obudzili mnie.  Nasz pluton otrzymał rozkaz opuszczenia szkoły i objęcia placówki  , przy końcu ulicy głównej ,na szosie  do Lublina - blisko stacji kolejowej. Moja kolej objęcia warty na czujce miała być nad ranem więc zdążyłem jeszcze odpocząć i położyć się na podłodze do snu. O świcie 23 lipca stałem na warcie przed dużym piętrowym domem . Po chwili postoju na warcie, podeszła do mnie kobieta z domku po drugiej stronie ulicy i przyniosła mi w ładnie zawinięty w biały papier kanapki, podziękowałem jej ,zamieniłem parę słów i kobieta poszła do domu. Poprzedniego dnia byłem po prostu objedzony, więc nie mając ochoty na jedzenie położyłem kanapki na parapecie okna. Za chwilę niespodzianie od śródmieścia z bocznej uliczki wjechał czołg, cały oblepiony niemieckim wojskiem ,które do siebie głośno wrzeszczało. Serce mi zakołatało, zaschło w gardle z wrażenia na widok jak moi koledzy ,którzy byli około 30 m. ode mnie ,zostawili karabin maszynowy na drodze i przeskoczyli przez płot do sadu i uciekali przed  Niemcami. Ja wbiegłem do tunelu i schowałem się za drzwi bramy. Ku memu przerażeniu czołg zatrzymał się naprzeciwko bramy, usłyszałem głos Niemca "wohin nach Lublin"i jednocześnie usłyszałem głos kobiety, która ręką wskazała Niemcowi kierunek jazdy i czołg ruszył  w kierunku Lublina. Był to głos tej samej kobiety, która przyniosła  mi kanapki .Wybiegłem z bramy tunelu na ulicę, na której zaroiło się od kolegów z plutonu. Uciekający koledzy mieli szczęście ,że ubrani byli w hełmy niemieckie i mundury , a opaski biało czerwone mieli przykryte pałatkami przeciw deszczowymi, bo inaczej mogli by zginąć. W następnych dniach w Lubartowie zaroiło się od ruskiego wojska .Zginęło naszych dwóch kolegów na ulicy Lubartowa, bo jechali niemieckim samochodem, a ruskie sołdaty otworzyli do nich  ogień myśląc ,że to Niemcy. Nasze oddziały nie mogły już kwaterować w Lubartowie .  Nasz batalion por ."Bratka" zakwaterował się we wsi Kozłówka . W Kozłówce odpoczywaliśmy dwa dni, porobiłem naszej drużynie zdjęcia i sobie też. W Kozłówce nie wiedzieliśmy co nas czeka. Czerwona zaraza od początku istnienia naszej dywizji miała za zadanie od Stalina zniszczyć nas za wszelką cenę . Byliśmy dla nich nie bezpiecznymi wrogami. Ludowe wojsko - niby polskie zorganizowane  przez władze stalinowskie trwało wiernie na usługach Moskwy. Ruska partyzantka i jej dowództwo starało się przy byle okazji aresztować naszych dowódców i to przy każdej okazji to robili jeszcze na Wołyniu .Zorganizowali napad w przebranych mundurach niemieckich na leśniczówkę w której kwaterował dowódca dywizji ppłk. "Oliwa",  który wybiegając na ganek został zabity przez niby Niemców. Pod pozorem braku rozpoznania został ostrzelany i aresztowany oddział plutonu "Siwego". Zginęło 6-ciu naszych żołnierzy a 8-miu zostało rannych. W przeddzień podstępnego wyciągnięcia  naszej dywizji, władze radzieckie zaprosiły naszą dywizję na przegląd do Lubartowa. .Dostaliśmy rozkaz od dowódców doprowadzić do porządku buty i mundury i przygotować się do marszu do Lubartowa. W dniu 25 lipca wyruszyliśmy około południa całym batalionem por. "Bratka" z Kozłówki w kierunku Skrobowa i do Lubartowa, gdzie miał odbyć się przegląd całej dywizji, około godziny 17tej, Przed Skrobowem cała kolumna zatrzymała się, upływały godziny, a my nie wiedzieliśmy co się dzieje , było to dla nas niezrozumiałe i niepokojące. Między nami krążyły wiadomości, że po polach są przyczajone stanowiska ruskich wojsk z karabinami maszynowymi, a niektórzy widzieli czołgi. Oczekiwaliśmy na rozkaz dalszego marszu do północy i wtedy dostaliśmy rozkaz powstania i  dalszego marszu . Po przejściu paru kilometrów, otrzymaliśmy rozkaz skupienia się na drodze przy dużym piętrowym budynku, gdzie głośno przemówił płk. "Twardy? ,że jesteśmy otoczeni czołgami ,artylerią i wojskami sowieckimi . Zapanowała głęboka cisza wszyscy stali w miejscu rażeni taką sytuacją, pułkownik prosił,  żeby złożyć broń, kto chce wstąpić do ludowego wojska może wstąpić, a kto chce iść do domu ,może iść do domu. W zupełnej ciemności ,przeszliśmy przez szeroką żelazną bramę ,na dziedziniec. Przy budynku , ze ściśniętym gardłem  z żalu ,składaliśmy na kupę broń .W ten sposób pozbawiono nas  broni ,którą  opiekowaliśmy się jak małym dzieckiem. Zapamiętałem sobie pomimo ciemnej nocy potężny budynek w kształcie ceownika ogrodzony wysokim żelaznym płotem, z bramą wejściową zawieszoną na murowanych słupach. Broń musieliśmy złożyć - innego wyjścia nie było. Po złożeniu broni poszliśmy do pobliskiego lasku w którym doczekaliśmy się słonecznego poranku i zaczął się ruch w małym lasku, obok którego graniczyło gospodarstwo rolne , była studnia z żurawiem i koryto do pojenia bydła i koni w nim można było się umyć. Obok zabudowań przy lasku słychać było śpiew ruskich piosenek, to śpiewali łącznościowcy ,aby zagłuszyć wycie prądnicy do radiostacji. Dowódca łączności łączył się z Londynem prosząc o decyzję, co mamy w naszej sytuacji robić. Odpowiedź była krótka "radźcie sobie sami, nic nie możemy wam pomóc". Około południa nastąpiła zbiórka, uformowanie rozbrojonej dywizji w bataliony i wymarsz w kierunku Lublina. Wychodząc ze Skrobwa szliśmy na skróty szeroką polną ścieżką wiodącą do szosy Lubartów- Lublin. Kiedy byliśmy blisko lubartowskiego cmentarza, pożegnałem się i mój brat Mieczysław z kolegami z oddziału .Poszliśmy do Lubartowa do księdza Romana Pozynowskiego - uciekiniera z oblężonego Kowla, który mieszkał w drugim domu od cmentarza ,przez który atakowałem Niemców. Ksiądz Pozynowski serdecznie nas przywitał i od razu skontaktował nas z por. "Gruszką" Grabowskim, który też został rozbrojony i zdążył w nocy dołączyć do swojej żony, która wraz z księdzem Pozynowskim zamieszkała w Lubartowie u jej rodziny. Por. ?Górka" Grabowski dał nam 500 marek jako zapomogę i przebrał mnie z bratem w cywilną odzież.

Fragment wspomnień które spisał por. ?Sęp? Roman Domański z Batalionu  por. "Trzaski

Wstawił Bogusław Szarwiło

**Konsola diagnostyczna Joomla!**

**Sesja**

**Informacje o wydajności**

**Użycie pamięci**

**Zapytania do bazy danych**

**Pliki językowe z błędami**

**Wczytane pliki języka**

**Nieprzetłumaczone frazy języka**